Po życiowych zawirowaniach, w końcu znalazłam chwilkę żeby trochę uaktualnić bloga ;) Na chwilę obecną jesteśmy już po tynkach i posadzkach. Odkąd ruszyliśmy z budową po zimowej przerwie, wszystko, o dziwo, poszło zgodnie z naszymi planami :)
A oto parę szczegółów dotyczących naszego domku:
Okna: lokalny producent, kolor złoty dąb.
Drzwi: Wikęd, kolor złoty dąb.
Dachówka: Creaton Titania, czarna glazura (zgodnie z krążącą w Internecie opinią, rzeczywiście ma niedomalowane ranty i pod określonym kątem padania promieni słonecznych widać czerwone przebłyski :/. Jednak w mojej opinii nie jest to jakoś specjalnie denerwujące ;))
Brama garażowa jeszcze nie wybrana ;)
Przyszła pora na deskowanie. Nie było łatwo, nie było lekko, a pogoda tylko utrudniała i opóźniała prace na dachu… Mój mąż z teściem dzielnie walczyli z deskami i membraną, a efekt końcowy przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania :) Po wszystkich budowlanych przejściach z ekipami, z którymi do tej pory mieliśmy do czynienia, myślę, a właściwie jestem pewna, że nikt lepiej by nam tego nie zrobił i tak efektywnie nie wykorzystałby desek z szalunków :) Baliśmy się, że trzeba będzie dokupić desek z tartaku, a tymczasem trochę zostało i śmiało możemy je wykorzystać do zrobienia podłogi na strychu. Teraz pora na ogarnięcie terenu, dokończenie działówek w środku i montaż okien pod koniec listopada :)
Konstrukcja dachu gotowa :) Nie było łatwo, fachowcy trochę ponarzekali, ale w miarę szybko uwinęli się z robotą. Tylko pogoda nas nie rozpieszcza... Cały czas leje deszcz, nieprzerwanie od dwóch tygodni :/ Wszystko mokre, aż strach kontynuować prace na dachu. Mąż z teściem obrabiają i czyszczą deski z szalunków, żeby choć część odzyskać i wykorzystać do deskowania dachu.
Na tym etapie pojawia się mnóstwo dylematów dotyczących koloru dachówki, okien i drzwi. Wybór koloru, ale również, a właściwie przede wszystkim, wybór producentów poszczególnych elementów sprawia nam niemały problem. Mamy kilka ofert i jesteśmy na etapie porównywania cen, jakości i opinii.
Póki co, tak oto prezentują się nasze jabłonki na dzień dzisiejszy:
Tydzień leci za tygodniem i ani się człowiek nie obejrzy, a tu dom stoi już prawie gotowy do dalszej obróbki ;) Mieliśmy mały przestój na budowie, ponieważ czekaliśmy na drewno na konstrukcję dachową dłużej niż nas na początku informowano, ale takie są uroki budowy domu ;) Pewnych rzeczy człowiek nie przewidzi i nie przeskoczy. Lada dzień wkroczy do akcji ekipa, która mam nadzieję ładnie i zgodnie z planem poskłada nam te wszystkie elementy więźby dachowej. Póki co, mąż z teściem pomalutku rozszalowują wszystko, co już jest gotowe, usuwają stemple podpierające nasz strop i cieszymy się widokiem pnących się w górę jabłonek ;)
Za nami dwa tygodnie żmudnej, ciężkiej pracy przy szalowaniu, zbrojeniu schodów i stropu oraz podkładaniu stempli. W międzyczasie powstały również kominy (na wysokość stropu) i wylany został słup w kuchni. Za każdym razem, gdy pojawiam się na budowie nie mogę napatrzeć się na efekty pracy mojego męża i kierownika budowy. Jakoś tak „nudno” zrobiło się w ostatnim czasie na naszej budowie hehehe ;), bez stresu, bez nerwów, że coś jest zrobione nie tak, jak powinno. Piękne uczucie :) Budowa w końcu zaczęła nas cieszyć, a nie stresować. Nie wiem czy uwierzycie, ale w dalszym ciągu znajdujemy śmieci poukrywane (celowo!) przez ostatnią ekipę budowlaną. A to siatkę ze śmieciami (!) pod folią kubełkową (którą swoją drogą trzeba jeszcze raz przymocować jak należy i „wyszlifować” styrodur, bo kierownik budowy mówi, że nie może na to patrzeć ;p), a to śmierdzącą puszkę po śledziach ukrytą w stosie desek (serio…). Także cieszę się, że te niefortunne współprace są już za nami.
Nadszedł jeden z najważniejszych etapów naszej budowy, czyli wylanie stropu. Wykorzystaliśmy ok. 18m3 betonu B25, pięknie zawibrowanego i wyrównanego do jednakowego poziomu. Da się? Da się. Nie ma w ogóle porównania z tym, co wykonano przy dolnej posadzce.
I tym miłym akcentem kończę dzisiejszą relację.
Po tygodniowym oczekiwaniu na telefon od budowlańców, a także po upływie czasu potrzebnego na wyschnięcie posadzki, mój mąż decyduje się na podjęcie budowy domu samodzielnie, a przynajmniej do czasu, gdy nie znajdziemy następnej ekipy budowlanej :p Brzmi niedorzecznie, rodzina i znajomi nie dowierzają, a my po prostu nie możemy znieść myśli, że budowa domu miałaby znowu przesunąć się o kolejne zmarnowane miesiące. Tak więc startuje z pierwszymi narożnikami, które pomaga mu ustawić kierownik budowy. Godzinka roboty, a poprzedni budowlańcy mieli z tym taki ogromny problem! Reszta pierwszej warstwy pustaków wcale nie jest łatwiejsza w ustawieniu na równą wysokość, ale mój mąż cierpliwie układa pustak po pustaku, pozostając na budowie zupełnie sam. Wspieram go jak mogę kanapkami i obiadami ;), jednak trochę przeraża mnie myśl, że miałby tak sam budować przez nie wiadomo jak długi czas. Próby znalezienia ekipy budowlanej w pełni sezonu oczywiście są bezskuteczne. Z pomocą przychodzi jednak, po raz kolejny, nasz kierownik budowy :) Dobry z niego człowiek! Oferuje mojemu mężowi współpracę przy budowie naszego domu, bierze kilka dni wolnego u siebie w pracy i chłopaki ruszają z kopyta! Efekt? Porażający! :) 4 dni pracy i mury stoją w pełni przygotowane do szalowania stropu. A ja na nowo zaczynam wierzyć, że nasz domek powstanie jeszcze w tym roku :)
Po długich poszukiwaniach ekipy budowlanej, w końcu udało nam się podpisać umowę z firmą, nad którą zastanawialiśmy się również przed rozpoczęciem budowy. Chłopaki od razu wkroczyli do akcji i byliśmy bardzo szczęśliwi z tego powodu. Mieliśmy mnóstwo obaw, czy ekipa okaże się warta zaufania, ale widzieliśmy efekt ich pracy w postaci wybudowanego domu pod Gdańskiem i nie mieliśmy większych zastrzeżeń (co prawda był już w stanie deweloperskim, więc teraz jak o tym myślę, to wszystkie ich niedociągnięcia były już ładnie, pięknie zakopane i zakamuflowane :p). Szef ekipy wydawał się być facetem, z którym, w przeciwieństwie do poprzedniego, można się dogadać. W jeden dzień ustawił ze swoją ekipą tyle bloczków, co my przez 3dni :p Ale! Spoiny są bardzo niedokładne, bloczki w wielu miejscach nie trzymają poziomu i pionu, także niestety, czas kosztem jakości. Wygląda na to, że musimy się do tego przyzwyczaić… Tak więc dokończyli ściankę fundamentową, zaszalowali (przenosząc wymiar z ław fundamentowych, które mówiliśmy im, że mają różnice w wysokości nawet 5cm!) i wylali wieniec z betonu zamiast ostatniej warstwy bloczka. Następnie dwukrotnie pomalowali ściany Dysperbitem (nie poczekali aż pierwsza warstwa wyschnie…), ocieplili je styrodurem (kierownik budowy jak to zobaczył to złapał się za głowę, mimo, że nie należy do osób, które czepiają się byle czego) i na wierzch przymocowali folię kubełkową, jeśli można to nazwać przymocowaniem.
Na następny dzień przyjechała koparka i 130 ton piasku do zasypania fundamentów (teren na którym budujemy jest gliniasty, więc zdecydowaliśmy się nie używać wcześniej wykopanej gliny). Operator koparki poświęcił 8 godzin na zasypywanie fundamentów, a dzień wcześniej gdy z nim rozmawiałam, powiedział, że jeśli ekipa będzie ogarnięta to zajmie mu to 4-5h…a że ekipa nie należy do tych pracowitych, a poza tym okazało się, że operator koparki to ich dobry sąsiad, to i robota się zbytnio nie kleiła…
Jakby tego wszystkiego było mało, budowlańcy zapewniali nas, że nie ma potrzeby, żeby dzwonić po hydraulika by wkopał nam rury kanalizacyjne. Wieczorem pojechaliśmy sprawdzić efekty ich roboty, pomierzyliśmy odległości i okazało się, że dwa piony kanalizacyjne po wypuszczeniu ich w górę wyjdą nam pośrodku okien!!! Ponadto, rura od dolnej toalety została umieszczona centralnie w późniejszej ścianie działowej. Calutka. Byliśmy załamani. Rano mąż pojechał i pokazał „budowlańcom”, co i gdzie źle zrobili, a szef ekipy zasugerował, że to mój mąż tak chciał (!), że na siłę wyszukuje problemy i się czepia. Na nasze szczęście przyjechał kierownik budowy i kazał im wszystko wykopać i od nowa ułożyć pod jego nadzorem. Co za ulga. Tego samego dnia wieczorem pojechaliśmy kontrolnie sprawdzić, czy poprawione rury kanalizacyjne są ułożone prawidłowo. Tym razem wymiary się zgadzały, jednak jedna z rur poziomych była tak wysoko umiejscowiona, że wystarczyło trochę odgarnąć piasek by widzieć ją w całej okazałości… Przykre to, ale co zrobić? Okazało się, że kierownik na chwilę zostawił ich samych i mieli po niego zadzwonić, gdy będą wkopywać rurę poziomą. Nie zrobili tego i w pośpiechu, z lenistwa, postanowili skończyć robotę o 11, a nie później i z porządnie wkopaną rurą. Na drugi dzień rano kierownik budowy decyduje się na szybką reakcję (nie chcieliśmy po raz kolejny przekładać zamówionego betonu na posadzkę) w postaci ułożenia uzbrojenia wzdłuż całej rury. Mamy nadzieję, że zasugerowane rozwiązanie nie przysporzy nam w przyszłości większych problemów i że ta rura pod ciężarem betonu nam nie pęknie.
Kolejny dzień, kolejne wyzwania. Dla naszych budowlańców – wyzwania przerastające ich możliwości. Posadzki… Niby prosta sprawa, przyjeżdża betoniarka z pompą, chłopaki rozgarniają beton i co tu wiele się rozwodzić? Ano, taki mały szkopuł, że komu by się chciało wyrównywać rozlewany beton do jednego poziomu. Zwłaszcza, że to nie wykonawca płaci za materiał. Tak więc, po raz kolejny wylano za dużo betonu, po raz kolejny wszystko jest krzywe w cholerę i jak tu się nie denerwować? Kierownik budowy nie dowierza w to, co się u nas dzieje i mówi, że takiej ekipy dawno nie widział. A ja, szczerze mówiąc, pierwszy raz widziałam go w takim stanie.
Nadchodzi ostania szansa dla budowlańców. Narożniki ścian nośnych. To, o czym trąbiliśmy od samego początku, czyli różnice w wysokości ścianki fundamentowej, teraz sprawiają nie lada problem, chociaż nie dla naszej ekipy budowlanej! Ruszają z kopyta, nie sprawdzając który narożnik wychodzi najwyżej, a który najniżej. Mąż pojawia się tam z rana i patrzy im na ręce i nie dowierza. Dzień wcześniej pomierzyliśmy wszystko niwelatorem (budowlańcy twierdzą, że „nie wierzą” w niwelator, a szlaufwagi nie chciało im się wyciągać), więc mieliśmy tę wiedzę, że różnica w wysokościach jest znacząca, bo aż 3,5 cm między najwyższym, a najniższym narożnikiem. Kierownik budowy mówi przez telefon, że nie ma mowy, żeby tak to zostawić i że mają wyrównać wysokości do jednej wartości. Ponadto budowlaniec przy mierzeniu odległości narożników, posługuje się miarą w ten sposób, by miara pokazała odpowiednią wartość, a nie ustawia narożnika tak, by odległość była prawidłowa. Tragedia. Budowlańcom zdecydowanie nie wychodzą narożniki tak jak powinny i zniechęceni zwijają manatki… i więcej już nie pojawiają się na naszej budowie (choć wcześniej twierdzili, że zaczną na drugi dzień, „na świeżo”). I całe szczęście, dziękuję bardzo za takich fachowców, którzy na dokładkę przywłaszczają sobie cudze materiały pomocnicze – sznurek malarski, miarę i klej do styropianu.
Cóż… Pierwszy poważny etap budowy za nami i cieszymy się mimo wszystko. Szkoda tylko nerwów, stresu i błędów ludzkich, (których można było uniknąć tylko i wyłącznie przy odrobinie chęci i dokładności) za które my – dosłownie – musieliśmy zapłacić.
Ostatni tydzień to jakaś tragedia jeśli chodzi o pogodę... Raz świeciło słońce, a za chwilę padał deszcz. I tak w kółko. Nie ukrywam, że przysporzyło nam to wiele kłopotów, gdyż zdecydowaliśmy się podjąć budowy ścianki fundamentowej o własnych siłach. W dalszym ciągu nie możemy znaleźć ekipy budowlanej, a nie możemy znieść myśli, że nasza budowa miałaby stać odłogiem, więc pomalutku, we własnym tempie ruszamy z bloczkiem. Niezwykle pomocny okazuje się kanał na youtube prowadzony przez budowlańca, który z przymocowaną kamerką na głowie, pokazuje krok po kroku jak zbudować dom :))) Rewelacja, polecam wszystkim, którzy zdecydują się o własnych siłach zbudować dom. Nie jest lekko, nie jest łatwo, ale satysfakcja gwarantowana! I w naszym przypadku - jakość! Okazuje się bowiem, że mój mąż radzi sobie całkiem nieźle! Kierownik budowy i osoba, która przyjechała ocenić fachowym okiem jak nam idą prace są pod wrażeniem i mówią, że ogólnie budowlańcy nie mają czasu, żeby tak się "bawić" z każdym bloczkiem i że śmiało możemy kontynuować. Nie ukrywam, że bardzo nas to podniosło na duchu, bo do tej pory nie mieliśmy pewności, czy rzeczywiście to co robimy jest tak, jak być powinno. W każdym razie, z racji tego, że pogoda w zeszłym tygodniu nie dopisała, a poza tym w dalszym ciągu nie osiągamy zawrotnej prędkości w układaniu bloczków, udało nam się postawić ściankę na dwa poziomy (oprócz tylnej ścianki fundamentowej, tam tylko na jeden na razie). Ławy fundamentowe są tak nierówno wylane, że zdecydowaliśmy się układać narożniki na bieżąco, żeby różnice w wysokości niwelować stopniowo i w razie potrzeby wyrównać poziom w następnym bloczku. Niezawodny i niezwykle przydatny okazuje się w tym momencie niwelator, dzięki któremu ustawiamy narożne bloczki na tę samą wysokość (na tyle, na ile to możliwe oczywiście). Żmudna robota, wymagająca nawet kilkukrotnych poprawek, ale myślę, że warto.
W tym momencie chciałabym wspomnieć o jeszcze jednej sprawie, zdecydowanie mniej przyjemnej, Mianowicie, nie spodziewaliśmy się, że rozstanie z ekipą budowlaną, która, za przeproszeniem, spieprzyła nam ławy fundamentowe odbędzie się w niezgodzie. Pan budowlaniec mimo wcześniejszych zapewnień, że wyleje beton łączący starą i nową część przedniej ławy fundamentowej pod koniec minionego tygodnia, na pytanie mojego męża kiedy zamierza dokończyć swoją robotę nagle informuje nas, że pod koniec miesiąca. Jest złośliwy i nie poczuwa się do odpowiedzialności. Na propozycję mojego męża, żeby zwrócił pieniądze za materiały, a my sami dokończymy naprawę tej fuszerki, odpowiada krótkim "w żadnym razie". Miły pan, naprawdę przyjemny. Nie spodziewałam się, że taki "fachowiec" z 20letnim doświadczeniem (na każdym kroku przypominał o tym we wczesnej współpracy), z niby dobrą opinią wśród mieszkańców naszego miasta (może przyjeżdżali "na gotowe" i wszystkie nieprawidłowości były już zakopane, zalane, zatynkowane?) postąpi w taki sposób. Nie polecam "w żadnym razie" firmy KOMA z Kościerzyny.
W międzyczasie, czekając aż wyschną nowe fundamenty i nim wyleją kolejne (czy to się kiedyś skończy?), mój mąż i teściu decydują się zbudować drewniany szałerek na narzędzia w rogu naszej działki :) Ja nie zostaję bierna i chętnie pomagam przy tworzeniu budki. Wykorzystujemy na tyle, ile to możliwe, deski z szalunków oraz odpadki i muszę przyznać, że efekt końcowy jest całkiem niezły! I już teraz wiem, że żal będzie kiedyś zburzyć/spalić to dzieło :p
Po upływie mniej więcej tygodnia zmotywowani idziemy za ciosem i bierzemy się za izolację przeciwwilgociową poziomą, czyli kładziemy papę. Słońce dopisało, więc nawet szybko nam to poszło.
Niestety, pogoda zmienną jest i już na drugi dzień leje jak z cebra... I tak przez 3 dni :/ Zmuszeni jesteśmy poczekać z następnym poziomem, choć bardzo chcielibyśmy piąć się w górę. Tym bardziej, że w przyszłym tygodniu ekipa budowlana zamierza wylać ławę łączącą przedni fundament (a kierownik budowy zdecydował, że zanim to nastąpi musimy wyjść z bloczkami na dwa poziomy) i to będzie ich ostatnia rzecz do zrobienia na naszej budowie.
Pogoda słoneczna, więc o ławy fundamentowe trzeba się szczególnie troszczyć i podlewać je kilka razy dziennie. Sprawia nam to niemałą frajdę, pomimo, że nasz budowlaniec robi wszystko, żeby uprzykrzyć nam ten etap budowy. Nie możemy się z nim dogadać, irytuje go gdy chcemy, żeby działał zgodnie z projektem i naszymi oczekiwaniami. Jest arogancki, przemądrzały i traktuje nas bardzo powierzchownie. Czarę goryczy przelewa moment, gdy uwagę mojego męża przykuwa nieprawidłowo wymierzony i wylany fundament pod dwa kominy i fragment przedniej części domu... Pan Wszechwiedzący rąbnął się o cały metr!!! Pomijam fakt, że gdyby mój mąż przypadkiem nie zwrócił na to uwagi, budowlańcy i kierownik budowy kontynuowaliby budowę naszego domu, a wtedy to dopiero byłby problem. Nikt nie chce nam uwierzyć, gdy opowiadamy, że popełniono tak rażący i podstawowy błąd... Jesteśmy naprawdę wkurzeni i teraz mamy już pewność i konkretny powód, by zerwać umowę z naszym wykonawcą. Chcemy jednak, by najpierw i oczywiście na swój koszt dokończył to "arcydzieło".
Po kilku konsultacjach z kręgiem osób znających się na rzeczy, decydujemy się na wylewkę betonu w prawidłowo wymierzonych miejscach, a następnie połączenie ich betonową płytą z tymi, które zostały wylane wcześniej. Wygląda to trochę jak łączenie klocków lego, a takiej kombinacji nie spodziewaliśmy się nawet w najczarniejszym scenariuszu... I pomyśleć, że to dopiero początek :p Cóż, teraz może być już tylko lepiej ;)
Na zdjęciach dodatkowa wylewka "nowych" fundamentów, bez górnej części wspólnej.
Ok. godz. 7:30 dzwoni do nas mama i mówi, że budowlańcy wylewają chudziaka (widziała przez okno w pracy)… Załamka. Serio? W te krzywo przygotowane szalunki? Bez wcześniejszego uprzedzenia pomimo prośby o kontakt? Pomijam fakt, że najpierw trzeba było „ubłagać” od siedmiu boleści fachowca, żeby łaskawie nam go wylał. Co tam, że projekt stanowi jasno, on przecież wie lepiej, że nie trzeba chudziaka. „Książkowo” to słowo, które jeszcze nieraz od tego pana usłyszymy, a niestety podstawowa, książkowa wiedza u tego szanownego pana to jedno wielkie 0. O czym zaraz niestety się przekonamy.
Na drugi dzień wylewka betonu B20. 17m2 zamiast przewidywanych 12-13m2. Dziwi to kogoś? Bo nas nie. Szalunki rozeszły się w cholerę, bo przecież szkoda czasu na porządne ich przygotowanie, tym bardziej, że za materiał płaci inwestor. Pan budowlaniec coraz bardziej nas irytuje, nie możemy się dogadać, więc dni naszej współpracy są policzone, jednak najpierw niech dokończy pierwszy etap budowy.
Nasza „ukochana” ekipa budowlana działa już od rana. Zbijają deski potrzebne do szalunków, skręcają zbrojenie i robią „dokładny” wykop pod fundamenty. Nasze rozczarowanie jest ogromne (niedokładne przygotowanie szalunków, nierówne wykopy), ale dajemy szanse robotnikom, ponieważ uznajemy, że na drugi dzień dokończą robotę. Niestety, nic bardziej mylnego, a krzywo i niedokładnie wykonane szalunki to pryszcz w porównaniu z tym, co nas za chwilę spotka…
Długo wyczekiwany przez nas moment, czyli przygotowywanie do rozpoczęcia prac budowlanych. Zdecydowaliśmy się ogrodzić plac budowy siatką leśną, gdyż okolica jest dość często odwiedzana przez spacerowiczów i zwierzęta, a poza tym - strzeżonego Pan Bóg strzeże ;)
Następnego dnia przyjechali geodeci i wytyczyli granice oraz osie domu. Szybka, fachowa robota, aż miło się patrzyło :) Chciałabym, żeby cały okres budowy domu upłynął w takim pozytywnym nastawieniu i poczuciu spełnienia.
Kolejny etap to wykop pod fundamenty. 3 godzinki i po robocie :) Wykop niewielki, bo różnica w wysokości terenu między przednią, a tylną częścią działki niestety jest znacząca. Ale na pewno coś temu zaradzimy w przyszłości :) Póki co, cieszmy się, że budowa domu oficjalnie ruszyła!
Zapomniałam wcześniej napisać, że mieliśmy niemały problem ze znalezieniem ekipy budowlanej. Po pierwsze, budowlańcy mają tyle roboty, że zawieranie wstępnych umów nawet z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem nie daje gwarancji, że w przyszłości znajdą dla nas czas. Najgorsze jednak jest podejście niektórych, a właściwie większości firm, do których wysyłaliśmy zapytanie o wycenę. Zachowują się tak, jakby robili nam łaskę, że podejmą się budowy domu, a przecież robią to za niemałe pieniądze! Po drugie, odnoszę wrażenie, że prawdziwi fachowcy wyjechali zagranicę i zostali sami niedouczeni budowlańcy, którzy wyczuli, że to całkiem fajny i dochodowy interes, więc czemu nie spróbować swoich sił w tej dziedzinie. Nie chcę urazić ludzi, którzy podchodzą do budowy z pasją, starannością i przestrzegają ogólnie przyjętych zasad! Wierzę, że tacy ludzie są. Niestety, póki co nie było nam pisane ich spotkać, stąd moje rozczarowanie i rozgoryczenie. Ale o tym, w dalszej części bloga.
Wybór działki nie należał do łatwych. W końcu to decyzja na całe życie! (Przynajmniej z początkowego założenia ;)) Ponadto, w okolicy, która nas interesuje, nie było zbyt dużego wyboru, a ceny za m2 kształtują się na poziomie 120-170zł, czyli dość sporo jak na naszą kieszeń. Tak więc zdecydowaliśmy się na malutką, 532m2 działkę w obrębie miasta, w którym do tej pory mieszkaliśmy i z którym wiążemy naszą wspólną przyszłość, czyli z Kościerzyną.
Z wyborem projektu nie mieliśmy już takiego problemu :) Raz, że znacząco ograniczały nas wymiary działki, a dwa, że ja i mój mąż mamy bardzo zbliżony gust i od razu wiedzieliśmy, że zdecydujemy się na Jabłonki 5 lub 9. Wybór padł na 5tkę, gdyż z 9tką mielibyśmy problem z utrzymaniem czterech metrów po bokach domu, a nie chcieliśmy rezygnować z żadnych bocznych okien.
Z formalnościami na szczęście też nie było problemu. Adaptacja projektu i składanie wniosków zajęło nam co prawda parę miesięcy, ale tylko dlatego, że byliśmy poza granicami Polski i wszystko odbywało się w czasie jesienno-zimowym, więc nie śpieszyliśmy się jakoś specjalnie.
Dom w Pięknotkach Kielce 2024
przez Jjunior11
Koniec z dachem
przez Pietrus
Sypialnia
przez Doris
Dechy na dachy
przez Pietrus
Mamy Okna!!
przez Krzysztof_M
2024 © ARCHON+ Biuro Projektów - Tradycyjne i nowoczesne gotowe projekty domów - autorska pracownia architektoniczna założona w 1990r. przez arch. Barbarę Mendel
Z uwagi na ciągłe doskonalenie procesu powstawania projektów (zgodnie z normą ISO 9001), prezentowane na stronie projekty domów mogą nieznacznie różnić się od dokumentacji technicznej.
Informujemy, iż w celu optymalizacji treści dostępnych w naszym sklepie, dostosowania ich do Państwa indywidualnych potrzeb korzystamy z informacji zapisanych za pomocą plików cookies na urządzeniach końcowych użytkowników. Pliki cookies użytkownik może kontrolować za pomocą ustawień swojej przeglądarki internetowej. Dalsze korzystanie z naszego serwisu internetowego, bez zmiany ustawień przeglądarki internetowej oznacza, iż użytkownik akceptuje stosowanie plików cookies. Więcej informacji zawartych jest w polityce prywatności.
Dzień dobry,
Niestety nie ma nas teraz w biurze. Czy chcesz, abyśmy do Ciebie oddzwonili w wybranym przez Ciebie terminie?